Engaging in woodworking projects together, especially creating simple wooden structures, offers numerous benefits for both parents and children.
Building Family Bonds: Collaborative woodworking provides an excellent opportunity for families to spend quality time together. As parents and children work on projects, they can converse, laugh, and problem-solve together, strengthening family bonds.
Developing Technical Skills: For children, it’s a fantastic chance to learn basic woodworking skills and tool handling. They can safely practice using hand tools, measurements, cutting, and assembly, which may prove valuable in the future.
Fostering Creativity: Working with wood allows children to express their creativity through designing and constructing various structures. They can experiment with different ideas and learn to solve problems in a practical manner.
Building Self-Confidence: Independently creating something from wood can be highly satisfying and confidence-boosting for children. Seeing the results of their efforts helps them grow in self-assurance and competence.
Teaching Work Ethic and Persistence: Woodworking requires patience and perseverance. Children learn that achieving a goal takes effort and commitment, which can be a valuable lesson for the future.
Stimulating Imagination: Woodworking can stimulate children’s imagination and resourcefulness. They can create diverse projects and fantasize about what can be made with the available materials.
In summary, woodworking together with children is not only a fun and rewarding family activity but also positively impacts their development by teaching them various important skills and life values.
W praktyce przemysłowej przygotowanie produkcji jachtu jest procesem niezwykle złożonym i czasochłonnym. Dzięki książce „Silniki jachtowe i układy napędowe. Projektowanie, montaż, eksploatacja i konserwacja” T. Gonciarza. poznasz krok po kroku niemalże każdy etap przygotowania produkcji i obsługi jachtów pod kątem:
właściwego zaprojektowania układu napędowego,
doboru, montażu i regulacji,
eksploatacji i konserwacji silnika jachtowego (spalinowego i elektrycznego), elementów przeniesienia napędu a także pozostałych urządzeń i systemów technicznych z nim współpracujących.
Autor przedstawia wiele praktycznych i unikalnych zagadnień zaczerpniętych z praktyki przemysłowej.
Wiedza zgromadzona w niniejszej książce pochodzi z wieloletniego doświadczenia autora, obserwacji zjawisk i ludzi pracujących bezpośrednio przy produkcji i eksploatacji jachtów, a także z biur projektowych i ośrodków rozwojowo-badawczych. To połączenie wiedzy autora, rozmów z ekspertami, unikalnej literatury branżowej oraz światowych opracowań naukowych.
Książka dedykowana jest osobom pracującym w szeroko rozumianym przemyśle jachtowym, żeglarzom i motorowodniakom, studentom i uczniom oraz osobom prywatnym interesującym się jachtingiem.
Autor: Tomasz Gonciarz
„Silniki jachtowe i układy napędowe. Projektowanie, montaż, eksploatacja i konserwacja”
Na naszych oczach z ulic polskich miast znikają kioski. Po cichu, najpierw zamykane, potem zabierane na lawety lub demontowane. Na ich miejscu stają paczkomaty lub ich obecność zaznaczona jest innym kolorem płytek chodnikowych.
Gdy w 2016 roku na działce zabudowanej domkiem letniskowym zleciłem wywiercenie studni głębinowej, nie przypuszczałem, jakie będą tego konsekwencje. Niestety, wystarczająca ilość wody w kranie nie była jedynym skutkiem montażu instalacji. Niewiele brakowało, a cały dom byłby do rozbiórki…
Od kilkudziesięciu lat na działce wystarczała tradycyjna studnia kopana, obmurowana betonowymi kręgami. Niestety, z czasem ilość gromadzącej się w niej wody zaczęła znacznie spadać, a jednocześnie jej jakość wykluczała wykorzystanie jej do gotowania, a nawet mycia. Przez jakiś czas „jechaliśmy” na 5-litrowych baniakach, ale było to bardzo uciążliwe, nie mówiąc o górach plastikowych odpadów.
Decyzja: potrzebna jest studnia głębinowa
Zapadła decyzja: trzeba wywiercić głębinówkę! Nie była to tania inwestycja, ale bez niej działka i całkiem wygodny, solidnie zbudowany domek stałaby się nie do użytku. Zamówiona ekipa wywierciła odpowiedni otwór, następnie instalator uzbroił i zamontował pompę, rury oraz zbiornik hydroforowy. Mieliśmy pod dostatkiem czystej wody – nareszcie!
Woda w rurach i… na rurach. Wszędzie wilgoć!
Instalację doprowadzającą wodę do budynku zrobiliśmy w piwnicy. Pod sufitem zostały podwieszone rury wodne (tak było wygodniej instalatorowi…), a w rogu, blisko przyłączy z poprzedniej studni – zbiornik hydroforowy o pojemności 50 litrów.
Gdy tylko zrobiło się cieplej, rury zaczęły się intensywnie pocić. Lodowata woda „spod skały” przekazywała swoją temperaturę rurom, które w zetknięciu z temperaturą powietrza stawały się po prostu mokre. Na odcinku 6 metrów wycierając rurę idącą pod sufitem można było całkowicie zmoczyć dużej wielkości szmatę. A sufit piwnicy, tak jak cały domek, jest drewniany…
Krople wisiały na całej długości rury, podobnie ze zbiornika hydroforowego.
Chcieliśmy mieć wodę w kranie, a „w gratisie” dostaliśmy wodę w piwnicy – co prawda nie był to skutek nieszczelności instalacji, bo ta była bez zarzutu, tylko skraplania się wody na ściankach rur i zbiornika wskutek różnicy temperatur. Identyczne zjawisko odpowiada za pojawienie się wody na butelce napoju, wyjętej w upalny dzień z lodówki – to woda z powietrza, a nie z nieszczelnej butelki. Czysta fizyka.
Było to szczególnie uciążliwe podczas letnich upałów, kiedy temperatura w piwnicy dochodziła do 24-25 stopni.
Instalator, który wykonywał przyłącze studni głębinowej, nie miał nam nic do powiedzenia – stwierdził, że żadna izolacja rur nie zda egzaminu, a tylko pogorszy sytuację, bo zamoczona izolacja zacznie gnić. Lepiej zostawić i wycierać.
Skoro fachowiec tak twierdzi… cóż, zaufaliśmy i co pewien czas wycieraliśmy zapocone rury. To był błąd – w piwnicy coraz bardziej czuć było wilgoć…
Czym zaizolować rury studni głębinowej, aby nie były wilgotne?
Problem stał się poważny – wilgoć w piwnicy starego drewnianego domu w pewnym momencie staje się zagrożeniem dla jego konstrukcji. Tym bardziej, jeśli rury są podwieszone pod drewnianym sufitem.
W kolejnym sezonie, po konsultacji z fachowcem od budownictwa (szwagrem :), zaizolowałem rury wodne izolacją Tubolit.
To materiał z pozoru podobny do szarych izolacji rur, jakie można kupić w markecie, jednak zupełnie inny w dotyku: zdecydowanie bardziej „zbity”, sztywniejszy. Szwagier stwierdził, że skoro ten materiał stosuje się do izolacji instalacji klimatyzacji, to i w naszym przypadku pomoże. Kupiłem (przez internet), zamontowałem – i szwagier miał rację! Po obłożeniu rur Tubolitem problem skraplającej się na nich wody ustąpił. Warto było, polecam więc tę izolację (choć nikt mi za to nie płaci).
Zbiornik hydroforowy zostawiłem bez izolacji – stał trochę w kącie, więc wilgoć na jego ściankach aż tak nie rzucała się w oczy, a Tubolit to materiał tylko do rur.
To był kolejny błąd.
Skutek wilgoci w piwnicy: grzyb i pleśń monstrualnych rozmiarów
Z zaizolowanymi rurami i pocącym się zbiornikiem domek funkcjonował przez 2 kolejne sezony, głównie w miesiącach letnich. Ostatnia wiosna przyniosła jednak szok: coś nam urosło na suficie piwnicy, głównie nad zbiornikiem hydroforowym!
Był to monstrualnych rozmiarów grzyb! Konsystencja jogurtu, gruby na 2-3 cm, kapiący żółtym płynem. Dramat.
Wilgoć, kumulująca się kilka lat w okolicy rur wodnych i zbiornika, dała taki właśnie efekt.
Na szczęście izolacja sufitu była zrobiona porządnie i grzyb zatrzymał się na izolacji paroszczelnej (położonej nad deskami widocznymi na wcześniejszym zdjęciu), nie zaatakował desek konstrukcyjnych podłogi.
Niestety zdołał przedostać się na belkę nośną domu (podwalinę), co poskutkowało miejscowym zbutwieniem belki na 1/3 jej wysokości.
Niestety, wyszedł też po drugiej stronie belki, gdzie mamy dobudówkę – a tam już nie było izolacji paroszczelnej, więc pokaźnego grzyba wyhodowaliśmy sobie w dobudówce.
Błąd przy instalacji studni głębinowej – nie popełnij go u siebie!
Taki własnie skutek w naszym przypadku przyniosło wprowadzenie do piwnicy domu lodowatej wody ze studni głębinowej.
Rury zaczęły się pocić, skraplała się na nich woda – to samo na zbiorniku. Takiej ilości wilgoci nie była w stanie „wyprowadzić” z piwnicy dotychczasowa wentylacja.
Z perspektywy czasu wiem już, jakie błędy zostały popełnione:
Największy błąd popełnił instalator. To nie było jego pierwsze przyłącze i to on powinien wiedzieć, jaki skutek będzie miało poprowadzenie „na powietrzu” rur z lodowatą wodą i postawienie zbiornika w kącie. Nawet pytany przez telefon nie umiał nic doradzić – co należy uznać za ewidentny brak w szkoleniu.
Błąd popełniłem ja, tak późno reagując na wykraplającą się na rurach i zbiorniku wodę. Trzeba było od razu zabrać się za izolację absolutnie wszystkich lodowatych powierzchni, także zbiornika.
Inwestorom życzę, by nie popełnili moich błędów, a instalatorów proszę, by nie zostawiali klientów z takimi instalacjami. Co z tego, że połączenia szczelnie, skoro klient musi codziennie latać ze szmatą i rury wycierać?
W naszym przypadku mało brakowało, a belka nośna zgniłaby doszczętnie. Teraz jest „tylko” osłabiona i mam nadzieję, że działania, które podjęliśmy, zatrzymały rozwój grzyba i zabezpieczyły belkę przed dalszym gniciem.
I ostatnie spostrzeżenie: na własnej skórze przekonałem się, co znaczy dobrze zrobiona izolacja paroszczelna. Dzięki niej grzyb nie zaatakował desek podłogowych części mieszkalnej i musiałem rozbierać „tylko” podłogę w kuchni, a nie pół domu.
Andrzej Stawowy Autor jest pasjonatem życia na łonie natury i entuzjastą majsterkowania małego i dużego
Zdjęcia i opisy są własnością autora, przedruk bez zgody – zabroniony
Czasem firma dochodzi do ściany: nie da się zrobić więcej bez dodatkowych inwestycji. Warto wtedy zastanowić się: czy na pewno „się nie da”? I zaprosić do firmy wyjątkowego samuraja.
Moje zainteresowanie Lean manufacturing / Lean management sięga pierwszego wydania czasopisma „Biznes i Produkcja”, które wraz z zespołem zaprojektowałem w 2009 roku i mam przyjemność opracowywać graficznie aż do dziś. Jego wydawca, firma ASTOR, popularyzuje w nim nowoczesne podejście do organizacji produkcji, m.in. lean, systemy do zarządzania produkcją czy wdrożenia robotów przemysłowych.
Każde wydanie tego czasopisma czytałem od deski do deski, więc kwestie związane z redukcją marnotrawstwa i ciągłym doskonaleniem mam dość dobrze opanowane (przynajmniej teoretycznie). Zawsze jednak kojarzyłem lean z fabryką – w końcu koncepcja ta wywodzi się z zakładów Toyoty. Dlatego do leanowego optymalizowania pracy biurowej podszedłem z zainteresowaniem.
Lean w biurze na 110 stronach
Skoro nasza współczesność w dużej mierze dzieje się w świecie komputerów i sieci, to wdrożenie zasad tradycyjnego lean w usługach powinno uwolnić znaczny potencjał w niejednej firmie. Tego zagadnienia dotyczy książka Michała Wolaka i Andrzeja Kinastowskiego „Office samurai. Lean w biurze” (wyd. MT Biznes).
Pierwsze wrażenie robi się tylko raz, a książka Wolaka i Kinastowskiego sama sobą komunikuje: jestem lean! To raptem 110 stron dość luźnego składu, więc jest zdecydowanie szczupła! (Lean management na j. polski tłumaczy się jako szczupłe zarządzanie).
Na jej lekturę wystarczy niespełna półtorej godziny. Czyta się ją bardzo dobrze: „dzień dobry” i od razu do konkretów, bez przydługawych wstępów i lania wody. Widać, że autorzy zjedli zęby na odchudzaniu procesów i tę samą zasadę zastosowali w swojej książce!
Wdrożenie lean w firmie usługowej – case study
Pierwsza część książki to opis przypadku wdrożenia zasad lean w firmie usługowej, która chciała „wykonać większą ilość pracy przy wykorzystaniu tych samych zasobów” (czytaj: bez zatrudniania nowych pracowników. Brzmi znajomo?).
Autorzy w klarowny sposób opisują kolejne kroki, jakie podejmowali, tłumacząc przy okazji najważniejsze elementy filozofii lean. Czytelnik nie poznaje, kto był klientem Wolaka i Kinastowskiego, jednak liczba szczegółów oraz zapewnienie autorów nie pozostawiają wątpliwości – to wydarzyło się naprawdę. Prezentowane wyniki wdrożenia zmian robią wrażenie.
Druga część książki jest również praktyczna, choć dotyczy teorii: autorzy przedstawiają konkretne narzędzia służące do postawienia pierwszych kroków w kierunku lean: warsztaty kaizen, metodę „5 x dlaczego”, koncepcję mudy. Mój ulubiony rozdział dotyczy tworzenia automatycznych zabezpieczeń przed niechcianymi zachowaniami, czyli poka-yoke.
Przykład poka-yoke możecie zobaczyć na poniższym filmie, na którym pracownik firmy FastCap wyjaśnia, jak poradził sobie z zapominaniem o odkładaniu pedału sterującego jedną z maszyn na przeznaczone dla niego miejsce.
Podsumowując: lean ma wielką przyszłość także w firmach usługowych, a książka „Office samurai. Lean w biurze” jest świetnym przewodnikiem po świecie usprawniania codziennych obowiązków na open space’ach. To must have na półce każdego menedżera.
PS. Początkowo z entuzjazmem odnosiłem się do zachęt kierowanych do czytelników, by skorzystali z serwisu http://office-samurai.com/. Miał służyć przesyłaniu autorom spostrzeżeń czytelników i „zadań domowych” zlecanych na kartach książki, których zaliczenie uprawniało do uzyskania imiennego certyfikatu Kaizen Office Samurai. Jednak pod wskazanym adresem nie ma zapowiadanych treści… tu niestety spotkało mnie rozczarowanie. Drodzy autorzy, ten proces trzeba poprawić!
Przewodnik po firmie dla nowego pracownika nie ma zastąpić zestawu szkoleń ogólnych i stanowiskowych. Nie wyręczy też bezpośredniego przełożonego w serdecznym powitaniu nowego podwładnego w zespole. Nie jest to też kopia polityki personalnej.
Jego celem jest pokazanie, że nowy pracodawca jest… po prostu fajny.
Na tyle fajny, że chce pomóc “świeżakowi” w odnalezieniu się w firmie. I to nie poprzez procedury i regulaminy, ale dając mu do ręki pigułkę z najistotniejszymi informacjami dotyczącymi przedsiębiorstwa – podanymi w sposób skondensowany i atrakcyjny.
Na tyle fajny, że zechciał zainwestować trochę czasu i środków w stworzenie materiału onboardingowego, którego celem nie jest sprzedaż produktu klientowi, ale zredukowanie stresu związanego z dołączeniem nowego pracownika do zespołu.
Na tyle… sprytny, że wie, że nowo zatrudniony pokaże takiego Welcome Booka rodzinie lub znajomym – a to najlepszy sposób, by pozyskać kolejnego pracownika.
Biuletyn firmowy może być skutecznym narzędziem komunikacji wewnętrznej, o ile jego zawartość zostanie przygotowana w odpowiedni sposób.
Każde wydanie gazetki pracowniczej powinno być ciekawe dla pracowników. Bez tego trudno będzie utrzymać zainteresowanie biuletynem. Jakie treści zamieszczać w firmowej gazetce, by sprostać temu wyzwaniu?
Prezentujemy przykładową listę tematów do opracowania na łamach typowej gazetki pracowniczej.
Krótkie informacje z życia firmy – najlepiej w formie kilku-kilkunastu newsów, zilustrowanych zdjęciami. Teksty powinny być zwięzłe i konkretne.
Pogłębione informacje – w formie dłuższych artykułów – powinny dotyczyć najważniejszych wydarzeń, takich jak nowe produkty, strategie, eventy.
Omówienie wyników finansowych – np. kwartalnych czy rocznych
Informacje działu HR – takie jak zasady oceny okresowej, planowania urlopów, zasady awansów wewnętrznych
Informacje dotyczące BHP – przypominanie zasad zachowania bezpieczeństwa podczas pracy
Relacje z działań CSR-owych firmy i jej pracowników
Sylwetki nowo przyjętych bądź awansowanych pracowników
Sylwetki pracowników, ich zainteresowania, relacje z podróży (delegacji)
Przepisy kulinarne firmowych „mistrzów kuchni”
Kącik zagadek: krzyżówki, rebusy
Relacje z treningów i rozgrywek firmowych drużyn sportowych
Konkursy (fotograficzny, plastyczny, dla dzieci)
…
Powyższa lista oczywiście nie jest wyczerpująca – każdy redaktor naczelny firmowego magazynu powinien bezustannie poszukiwać w firmie nowych tematów wartych poruszenia na łamach gazetki. Współpracując z agencją custom publishing może liczyć na fachowe wsparcie jej zespołu także w zakresie planowania treści kolejnych wydań.
Czego unikać podczas planowania artykułów do gazetki firmowej?
Redaktor naczelny firmowego biuletynu powinien pamiętać, że pracownik nie ma obowiązku czytania firmowej gazetki. Jeśli uzna, że artykuły są nudne, za długie, źle zredagowane – odłoży egzemplarz i zajmie się czymś innym. Dlatego warto poświęcić trochę czasu na staranne przygotowanie tekstów.
Artykuły powinny mieć atrakcyjne tytuły oraz krótkie i treściwe leady (lead to „wstęp” do artykułu, zwykle czytelnik zaczyna od niego lekturę tekstu i jeśli lead nie przykuje jego uwagi – na nim kończy).
Niezbędne jest dzielenie tekstu na części, wydzielone śródtytułami. Długie partie tekstu, niepodzielonego nawet na akapity, w żargonie prasowym nazywane są „blachą” i są najlepszym sposobem na zniechęcenie czytelników!
Każdy artykuł powinien być zilustrowany zdjęciami – najlepiej własnymi, tj. wykonanymi na terenie firmy bądź przedstawiającymi pracowników w różnych sytuacjach. Jeśli nie ma takiej możliwości, można – w ostateczności – skorzystać z ilustracji stockowych, choć pamiętając, że gazeta firmowa jest materiałem wewnętrznym, należy dążyć do tego, by 100% zdjęć pochodziła ze zbiorów własnych firmy i jej pracowników
Jak ognia należy unikać przesadnego eksponowania zarządu firmy, prezesa czy kierownictwa. Jeśli na każdej rozkładówce znajdzie się zdjęcie prezesa, pismo nie będzie uznawane za „nasze – pracowników”, będzie „ich – kierownictwa”, a to prosta droga do stosów nieprzeczytanych gazetek zalegających na stojakach.
Przeczytaj też artykuł „O czym pisać w gazetce pracowniczej?”
Każdego roku firma Gallagher publikuje wyniki swoich badań nad komunikacją wewnętrzną przedsiębiorstw. Dziś światło dzienne ujrzała najnowsza edycja „State of the Sector”, po zapoznaniu się z którą chciałbym przedstawić najważniejszy – moim zdaniem – wykres z raportu.
Wykres ten ilustruje odpowiedzi na pytanie „Jakie są największe przeszkody w prowadzeniu skutecznej komunikacji wewnętrznej?”
Pierwsze trzy miejsca zajmują odpowiednio:
Za duża liczba przekazów
Sprawdza się klasyczne porzekadło „less is more”. W dobie komunikacji elektronicznej, gdy wytworzenie i upublicznienie informacji jest łatwe i tanie, ciężar jakości komunikacji wewnętrznej jak nigdy przesuwa się w stronę selekcji. Na znaczeniu zyskuje planowanie działań i ciągłe poskramianie pokus, by skorzystać z tych wszystkich świetnych narzędzi, które są dostępne „na kliknięcie”.
Chciałoby się rzec nihil novi. Menedżerowie liniowi, będąc ludźmi najbliższymi „prawdziwej roboty”, awansują na stanowiska kierownicze często w uznaniu umiejętności fachowych oraz osiągnięć. Nie zawsze niestety idą one w parze z kompetencjami miękkimi. A jeśli zauważyć, że pracownicy liniowi najczęściej mają do czynienia z… liniowym menedżerem – widać jak na dłoni, w którą stronę skierować siły i środki planując programy rozwoju.
Niezaangażowani pracownicy
Czy jeżeli w pytaniu o przeszkody w prowadzeniu skutecznej komunikacji wewnętrznej jako główny problem wskazujemy odbiorcę tejże komunikacji, to czy przypadkiem nie próbujemy przerzucać na niego odpowiedzialności za nasze zaniechania? Na pierwszy rzut oka może to tak wyglądać, jednak chyba każdy praktyk komunikacji wewnętrznej zna to uczucie, gdy opracował dla firmy nowe narzędzie, stosuje je z zaangażowaniem (wręcz zapałem), wymyśla atrakcyjne sposoby formułowania komunikatów, a po drugiej stronie widzi… obojętność. Tak, zaangażowanie pracowników, ich otwartość na komunikację ma kluczowe znaczenie dla powodzenia całego procesu.
Dlaczego uznałem właśnie to pytanie za najważniejsze z całego raportu?
Ponieważ dotykają zagadnień uniwersalnych, niezależnych od trendów.
Chcąc być na bieżąco z HR-owym światem można zachwycić się pojawiającymi się co kilka lat nowymi koncepcjami i narzędziami (każde z nich jest rewolucyjne!), tracąc z oczu człowieka, jego ograniczenia i potrzeby. A te nie zmieniają się tak szybko.
Papierowy custom publishing broni swojej pozycji
Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na inny wykres, który bardzo mnie ucieszył: „Jakie kanały przekazywania informacji są najskuteczniejsze w Twojej firmie?”
Odpowiedź „Gazetka pracownicza drukowana lub elektroniczna” trzyma się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę pandemiczny rok. W szczególności warto odnotować, że odpowiedź ta nie miała żadnej oceny „nieefektywna” – taki wynik uzyskały jedynie spotkania (face to face lub zdalne) całych zespołów bądź zespołów z ich menedżerami.
Tradycyjny custom publishing broni się przed naporem e-komunikacji swoją wyjątkowością i zdolnością przyciągania wyłącznej uwagi odbiorców. Tak trzymać!
Autor: Jacek Gruszczyński
Kierownik projektów w CleverMinds.pl, projektant czasopism firmowych
W dobie powszechności informacji i łatwego dostępu do kapitału żadna firma nie może czuć się zbyt pewnie na rynku. Pojawienie się konkurencyjnego produktu lub usługi, wejście w dany segment globalnego gracza o nieograniczonych zasobach czy wreszcie nieoczekiwane pojawienie się „firmy-córki”, założonej przez byłych menedżerów, to niestety nie jest rzadkość.
Konkurenci mogą kupić takie same maszyny, adresować ofertę do tych samych klientów, na zmianę naszego cennika zareagować błyskawiczną korektą swojego.
Czy jest więc coś, czym można konkurować na rynku, a do czego nie mają dostępu nasi rywale?
Pracownicy firmy są jej przewagą
Tak: ludzie. Konkurencja nie ma dostępu do naszych pracowników, a to od nich zależy naprawdę wiele. Jak pisał Peter F. Drucker, ekspert od zarządzania:
Wiemy też, co przyczynia się do wzrostu efektywności i wydajności siły roboczej w procesie produkcyjnym. To nie tylko umiejętności czy płaca. To przede wszystkim odpowiednie podejście – takie, które możemy nazwać „menedżerskim”. Mowa tu o takim podejściu, które sprawia, że dany pracownik postrzega pracę i jej rezultaty podobnie jak jego przełożony, czyli zawsze w odniesieniu do grupy i produktu jako całości.
(Peter. F. Drucker, The New Society, cyt. za: Drucker na każdy dzień, Peter F. Drucker, Explanator, 2011)
Pierwsze wydanie The New Society ukazało się w Nowym Jorku w 1950 r., a więc w czasach, gdy dominowały firmy produkcyjne, świat nie wszedł jeszcze w erę usług. I nawet jeśli teza ta została opublikowana ponad 70 lat temu, należy stwierdzić, że nie straciła na aktualności, także w odniesieniu do sektora usługowego.
Jak wdrożyć podejście menedżerskie?
Warto zacząć od przeanalizowania obecnej sytuacji na linii pracownicy – kadra kierownicza pod kątem odpowiedzi na pytanie: czy pracownicy znają cele naszej firmy i wiedzą, jak ważną mają rolę w ich realizacji?
Przykładowo: czy pracownik kompletujący zamówienia w magazynie jest świadom, że jego praca jest istotnym elementem ścieżki budowania zadowolenia klienta, które jest jedną z przewag konkurencyjnych firmy działającej na mocno konkurencyjnym rynku b2c?
Czy pracownik zajmujący się obsługą należności i prowadzący korespondencję z dostawcami wie, że jego pracodawca znany jest z partnerskiego podejścia do partnerów biznesowych i dzięki temu może liczyć na lepsze warunki niż konkurencja, co kilka razy opłaciło się w trudnych czasach?
Czy osoba odpowiedzialna za czystość hali produkcyjnej ma świadomość, że od staranności jej pracy zależy jakość produktu finalnego i zadowolenie klienta, a także bezpieczeństwo pracy koleżanek i kolegów?
Budowanie menedżerskiego podejścia u wszystkich pracowników jest procesem ciągłym i wieloaspektowym. Musi opierać się na komunikacji i tworzeniu kultury odpowiedzialności, a także na wspieraniu integracji zespołów, by uniknąć niezdrowej rywalizacji. Anegdotyczne już tarcia na linii sprzedaż – produkcja nie służą podnoszeniu komfortu pracy ani konkurencyjności przedsiębiorstwa.
Zadanie dla onboardingu, szkoleń i komunikacji wewnętrznej
Budowanie takich postaw dla nowo zatrudnionych zaczyna się już na etapie onboardingu (wdrażania nowych pracowników), powinno się mu poświęcić sporo uwagi w przewodniku dla nowego pracownika (Welcome Book).
Bardziej doświadczeni pracownicy powinni dostać jasny sygnał od przełożonych, jakiego rodzaju odpowiedzialności się od nich oczekuje, a także narzędzia umożliwiające rozwinięcie nowych umiejętności, takie jak szkolenia, programy wspierania rozwoju kompetencji. Niezbędne będzie zaangażowanie narzędzi z zakresu komunikacji wewnętrznej, jak np. wewnętrzna gazetka firmowa, plakaty, konkursy czy zabawy integracyjne, podkreślające wagę zagadnienia.
Szczególną rolę w budowaniu podejście menedżerskiego wśród pracowników ma kadra kierownicza niższego i średniego szczebla. To często osoby awansowane ze względu na swoje doświadczenie fachowe, jednak nie zawsze wyposażone w odpowiednie kompetencje miękkie. Do nich należy skierować oddzielne szkolenia i treningi, nakierowane na rozwój umiejętności zarządczych, delegowania obowiązków i komunikacji z podwładnymi.
Menedżer komunikacji wewnętrznej w firmie musi podjąć decyzję: czy czasopismo wewnętrzne ma się ukazywać drukiem, czy też jedynie w formie elektronicznej? Każda z tych opcji ma swoje mocne i słabe strony.
Biuletyn pracowniczy w formie drukowanej
Tradycyjną formą, w jakiej ukazują się gazetki firmowe, jest druk. Zwykle gazetka firmowa ma od kilkunastu do kilkudziesięciu stron formatu zbliżonego do A4, oprawiane są zszywkami bądź klejone.
Wyliczając plusy takiej formy należy wymienić:
powszechność dotarcia z komunikatem – forma papierowa nie wyklucza żadnej grupy pracowników, umożliwia przeczytanie artykułów zarówno pracownikom biura, jak i pracownikom produkcji czy wsparcia,
atrakcyjną formę – drukowane czasopismo może być estetycznym, atrakcyjnym gadżetem, po który sięga się nie tylko po to, by zaspokoić potrzebę informacji, ale też dla samej przyjemności obejrzenia go,
wyjątkowość i widoczność – pojawienie się nowego wydania gazetki firmowej jest w przedsiębiorstwie wydarzeniem: egzemplarze pojawiają się na stojakach, na tablicach ogłoszeń zawieszane są plakaty, a w firmie widać pracowników z magazynem w dłoni.
Decydując się na przygotowanie publikacji drukowanej należy oczywiście liczyć się z kosztem druku i przygotowania graficznego, a także z wydłużonym nieco cyklem wydawniczym.
Elektroniczna gazetka firmowa
Gazetki w formie elektronicznej mogą ukazywać się pod różnymi postaciami: pdf zoptymalizowany do przeglądania na ekranie komputera, flipbook, system prezentacyjny, wreszcie mogą przybrać formę tradycyjnych artykułów zamieszczanych w firmowym intranecie.
Analizując mocne strony takiej formuły, należy wymienić:
szybkość przekazywania informacji – nie trzeba czekać na druk,
łatwość poprawienia materiałów niedopracowanych bądź nieścisłych,
możliwość urozmaicenia przekazu dużą liczbą zdjęć, materiałem filmowym lub audio,
niski koszt przygotowania – w zależności od wariantu kosztem może być praca agencji custom publishingowej, praca samego grafika bądź… brak jakiegokolwiek kosztu (przy publikacji samych artykułów w ramach intranetu).
Do minusów zaliczymy niższe niż w przypadku wersji papierowej skupienie na treści, a także trudniejsze zachęcenie odbiorców, by sięgnęli po wydawnictwo elektroniczne.
Wersja drukowana i elektroniczna ukazujące się jednocześnie – optymalne połączenie
Przytoczone wyżej argumenty za papierową bądź elektroniczną formą gazetki korporacyjnej to jedynie wycinek szerokiego zestawienia.
Zwykle optymalnym wyjściem jest połączenie obu form: wersja drukowana jako podstawowa, ale dla miłośników klawiatury i myszki mamy też wersję elektroniczną.
Terminem „custom publishing” określa się przygotowywanie wydawnictw na zlecenie, przy czym słowo „wydawnictwo” można rozumieć bardzo szeroko. Skupimy się więc na najpopularniejszym produkcie branży custom publishingowej.
Czasopisma firmowe – najpopularniejszy rodzaj customu
Najpopularniejszym rodzajem customowych publikacji są czasopisma firmowe – zarówno te ekskluzywnie wydawane, kierowane do klientów zewnętrznych, jak i gazetki pracownicze, których odbiorcami są pracownicy przedsiębiorstwa.
W obu przypadkach wydawcą jest firma, której podstawową aktywnością nie jest działalność wydawnicza. Celem rozpoczęcia wydawania własnego tytułu jest wsparcie głównej działalności w wybranej sferze (marketingu, employer brandingu, komunikacji wewnętrznej).
Przykładowo: producent opon nie decyduje się na wydawanie czasopisma o oponach po to, by zarabiać na sprzedaży egzemplarzowej, tylko aby budować relacje z klientami i partnerami biznesowymi. Docelowo przełoży się to na postrzeganie jego marki na rynku oraz na sprzedaż produktu podstawowego (opon).
Podobnie np. bank przygotowuje gazetkę firmową dla pracowników nie po to, by była nośnikiem reklam produktów finansowych, lecz w celu lepszej integracji zespołu, wzrostu zaangażowania pracowników i podniesienia poziomu poinformowania załogi o strategicznych projektach i inicjatywach.
Jak przygotować się do wydawania czasopisma firmowego?
Przedsiębiorstwo, decydując się na wydawanie własnego czasopisma – zarówno zewnętrznego (kierowanego do klientów), jak i wewnętrznego (kierowanego do pracowników) ma do wyboru dwie drogi.
Pierwszą z nich jest utworzenie w ramach organizacji zespołu odpowiedzialnego za całościowe przygotowanie gazetki: zarówno od strony merytorycznej (redaktor naczelny, autorzy tekstów, korektor), jak i wizualnej (grafik, operator dtp).
Druga droga to powierzenie części odpowiedzialności zewnętrznemu partnerowi – agencji custom publishingowej wyspecjalizowanej w przygotowywaniu wydawnictw na zlecenie.
Niewiele firm decyduje się na prowadzenie pełnego procesu wydawniczego in-house z takiego samego powodu, dla którego stosuje outsourcing usług reklamowych. Taniej i szybciej jest zakupić profesjonalną usługę u partnera, niż tworzyć oddzielny zespół wewnątrz firmy, bądź odciągać własnych (już i tak mocno dociążonych czasowo) specjalistów od codziennych obowiązków.
Czym zajmuje się agencja custom publishingowa?
Zakres działań, jakiego może podjąć się agencja custom publishing, może być zarówno wąski (np. opracowanie projektu layoutu i skład kolejnych wydań czasopisma), jak i szeroki (aktywny udział w planowaniu i przygotowywaniu treści, pisanie artykułów, organizowanie sesji zdjęciowych, obsługa poligraficzna i kolportaż).
Na pewno warto zapytać agencję o przygotowanie oferty na druk wydawnictwa, gdyż agencje, zlecając drukarniom druk wielu tytułów, mogą zaproponować konkurencyjne ceny druku.
Custom to nie tylko gazetki firmowe
Czy custom publishing kończy się na przygotowywaniu gazetek firmowych? Oczywiście nie – to dopiero początek. W pojęciu “wydawnictwa na zlecenie” mieszczą się także książki (szczególnie aktywna jest tu branża farmaceutycza), blogi firmowe, tematyczne serwisy internetowe, produkcje wideo itp.
W dobie internetu i popularności mediów społecznościowych coraz częściej zamiast o custom publishingu mówi się o content marketingu, czyli tworzeniu różnorodnych treści (a nie wydawnictw) na zlecenie.
Trend ten bynajmniej nie świadczy o tym, że custom publishing to przeszłość. Wręcz przeciwnie – w dobie codziennego zalewu setek informacji (produkowanych, a jakże, w ramach content marketingu!) drukowane czasopisma, szczególnie gazetki pracownicze, wyróżniają się skutecznością w walce o uwagę odbiorców i ich wyłączną koncentrację na przekazie.
Bożonarodzeniowe wydanie ogólnopolskiego Tygodnika Katolickiego „Niedziela” (grudzień 2019 r.) ukazało się w nowym layoucie. Zmianom w wyglądzie wydania drukowanego towarzyszyła przebudowa portalu internetowego niedziela.pl oraz pogłębienie aktywności redakcji w social mediach.
Nowa szata graficzna swobodnie operuje światłem i kontrastami, eksponując elementy kluczowe dla współczesnej prasy, takie jak cytaty, wybicia czy infografiki. Łączy nowoczesne formy wyrazu w czytelnej i przejrzystej formie, wychodząc naprzeciw potrzebom odbiorców z różnych grup wiekowych. Szczególny nacisk postawiono na wyeksponowanie publicystyki – na łamach tygodnika publikują komentatorzy i felietoniści specjalizujący się zarówno w tematyce kościelnej, jak i społeczno-politycznej czy rodzinnej.
Jak zapowiada redaktor naczelny „Niedzieli” ks. dr Jarosław Grabowski, zmiana dotyczy jedynie formy tygodnika. „Niedziela” nadal będzie stać na straży katolickich wartości, bronić wiary i Kościoła, pomagać czytelnikom wzrastać w wierze.
– Zależy mi, żeby „Niedziela” była nowa, ciekawa i wierna. A to oznacza inny sposób przekazu, nowy język, nowe pomysły. „Niedziela” ma być ciekawa, czyli inspirująca i nieszablonowa. Ma dawać świadectwo naszej chrześcijańskiej sprawności, której osią działania są zawsze ewangeliczne wartości – podkreśla ks. Jarosław Grabowski.
– Nowy layout „Niedzieli” to zdecydowany krok ku nowoczesności, ale z poszanowaniem potrzeb jej tradycyjnych odbiorców. Zaprasza młodego czytelnika, a jednocześnie, m.in. dzięki dobraniu odpowiednio czytelnego liternictwa, nie wyklucza osób starszych – wyjaśnia Jacek Gruszczyński, autor layoutu czasopisma.
Kampanię wprowadzającą „Niedzielę” w nowej odsłonie wsparli m.in. Krzysztof Ziemiec i Wojciech Modest Amaro.
W nowej odsłonie „Niedzieli” czytelnik otrzyma także specjalny dodatek liturgiczny, w którym znajdą się m.in. komentarze do codziennej Ewangelii, homilie czy Biblijne ABC. Kolejną nowością będzie „Niedziela z kulturą”.
– Będzie to 12-stronicowy minimagazyn, w którym obok programu telewizyjnego na cały tydzień znajdą się zarówno krótkie formy, jak i dłuższe materiały związane z kulturą. Będziemy pisać o książkowych nowościach, filmach i muzyce różnych nurtów, zapraszać czytelników na wystawy i przybliżać warte uwagi sztuki teatralne. Nie zabraknie także lubianej krzyżówki – opisuje kierownik dodatku kulturalnego Marta Żyszkowska–Zeller.
Od piątku 20 grudnia zmienił się także portal internetowy tygodnika. Niedziela.pl w odświeżonej wersji to połączenie tradycji i nowoczesności, to znacznie więcej informacji, nie tylko z życia Kościoła, ale także z kraju i ze świata – ukazane z perspektywy ludzi wierzących. Więcej jest także artykułów z dziedziny duchowości, promowania ciekawych akcji, do współtworzenia których portal pragnie zaprosić znane i inspirujące osoby.
– Portal niedziela.pl chce być blisko czytelnika, ewangelizować, wspierać rozwój duchowy, formować katolików przez codzienny dostęp do tekstów modlitw, liturgii, rozważań nad Słowem Bożym. Zmieniamy się dzięki Wam, bo codziennie nas inspirujecie – mówi Monika Książek, kierownik portalu niedziela.pl .
W numerze świątecznym „Niedzieli”, przygotowanym już w nowy kształcie, znajdują się m.in.: najnowszy list pasterski papieża Franciszka o wartości żłóbka; lubiany przez czytelników kalendarz ścienny na 2020 r., którego inspiracją stał się sługa Boży kard. Wyszyńskim oraz płyta z kolędami i pastorałkami zespołu Golec uOrkiestra, wraz ze śpiewnikiem.
– Czytam „Niedzielę” od wielu lat i obserwuję intensywnie jak to pismo w ostatnich latach bardzo się zmienia, w ostatnich miesiącach jeszcze bardziej, na plus oczywiście. Więc sam jestem ciekaw co może się wydarzyć od tego najbliższego numeru. W czym jeszcze ten tygodnik może być bardziej, jak rozumiem nowoczesny, także graficznie. Taki tygodnik jak „Niedziela” jest dziś bardzo potrzebny. Wspieram mocno i mam nadzieję, że ta nowa odsłona udowodni, że może być jeszcze lepiej – podkreśla Krzysztof Ziemiec, znany polski dziennikarz.
– „Niedziela” – już w swojej nazwie wprowadza nas w klimat wyjątkowy, bo przecież odnoszący się do dnia poświęconego samemu Bogu. Z tego wynika wielka odpowiedzialność za Słowo, za treści i płynącą z nich postawę umocnienia naszej wiary. Te misje „Niedziela” wypełnia wzorowo – dodaje Wojciech Modest Amaro.
Tygodnik Katolicki „Niedziela” ukazuje się z przerwami od 1926 r. Obecnie to pismo o zasięgu ogólnopolskim; jest instytucją multimedialną z własnym studiem internetowym, radiowym i telewizyjnym, ma również autorską serię wydawniczą „Biblioteka Niedzieli”.
„Niedziela” ma swój profil na Twitterze (@niedziela_pl) i Facebooku (tkniedziela).